To już teraz. Zmienia się kod. Krokiem chwiejnym, niejako po omacku, wkraczam do grona trzydziestolatków.
Zmiana kodu

To już teraz. Zmienia się kod. Krokiem chwiejnym, niejako po omacku, wkraczam do grona trzydziestolatków.
Higiena związku powinna przewidywać dawkę samotności, tak jak witaminy przewiduje się w diecie. Dla wzmocnienia odporności. Dla długowieczności.
Wdech, wydech, wdech. Wyciągam się wygodnie na kanapie. Oddech zaczyna miarowo falować. Powieki trzymam lekko przymknięte, a pod łopatkami miękko układa się kanapa z Ikei. Odpoczynek.
Stoisz w pustym mieszkaniu. Wiesz, że przez długi czas będziesz w nim sama. Perspektywa wypełnienia sobą przestrzeni i czasu napawa cię ekscytacją. Nareszcie masz kilka chwil samotnego oddechu. Nareszcie zrobisz te wszystkie rzeczy, które odkładałaś na lepszy moment. Nadrobisz siebie.
Światła jupiterów zwrócone na mnie. Mobilizacja prostuje kręgosłup, wyostrza słuch, rozbudza koncentrację. 3, 2, 1. Rozpoczynam występ.
Bywam dla siebie niedobra. Stosuję przemoc. Czasami z buta zasunę sobie prosto w brzuch. Uderzę otwartą dłonią w policzek. Nie raz, nie dwa. Kilka razy albo kilkanaście. Zasłużyłam przecież. Mogłam być lepsza.
Znalazłam się w punkcie krytycznym. Nie starcza mi czasu na myślenie. A to najgorsze, co można samemu sobie zrobić.
Chciałabym nie mieć oporów. Bez mrugnięcia okiem mówić o banałach. Wdawać się w dyskusje z których nie wynika nic ponad to, że umiemy wydawać z siebie setki niewiele znaczących słów.
Na powierzchni mnie nie ma żadnych myśli. A jednak przeczuwam, że są. Skryły się gdzieś głęboko, podstępnie i wzbierają, i szykują przewrót. Za chwilę schwycą mnie za gardło i nie będzie już od nich ucieczki. Nauczona doświadczeniem, wiem, że muszę je z siebie wylać, inaczej całkowicie mnie zadławią. Nie będzie żadnego strumienia świadomości tylko rzeka fekaliów zalewających mój horyzont.