Światła jupiterów zwrócone na mnie. Mobilizacja prostuje kręgosłup, wyostrza słuch, rozbudza koncentrację. 3, 2, 1. Rozpoczynam występ.
Jestem supernową. Codziennie, rozbłyskam światłem niezliczonej liczby atomów swego ciała. Wchodzę na scenę ze świeżą energią. Mam jej tyle, ile zakumulowałam minionego wieczoru. Scena skrzypi stukotem klawiatury. Widzowie klaszczą wysyłając kolejne maile. Patrzą na mnie spiętą gorsetem profesjonalizmu. Doskonale gram swoją rolę. Czuję się z nimi jak ryba w wodzie. Do czasu. Ich wzrok tym bardziej niepokoi, im bardziej jest przeciągły. Niezwykle szybko spala całe paliwo ekstrawertyzmu. Nie mam go zbyt wiele, jak na introwertyka przystało.
Mobilizacja opada wraz z odgłosem zamykanych drzwi. Zdejmuję szpilki. Całymi stopami chłonę zimne, drewniane podłoże. Światła na scenie zgaszone. Tekst wygłoszony. Amen.
Cisza mego domu przyjemnie świdruje mi uszy. Kanapa i Stefan (moja poduszka) mają dla mnie mięciutką ofertę nie do odrzucenia. Leżę, patrzę w biały sufit, niezbyt starannie pomalowany. Bez szczególnego powodu po chwili zamykam oczy. Uczę się korzystać z teorii pięciu minut. Podsumować siebie dzisiejszą w kilku prostych zdaniach. Oczyścić umysł ze śmieci. Odetchnąć. Przypomnieć sobie, że jest dobrze. Bo jest. Nie muszę sobie wmawiać na siłę.
Pytasz się co ostatnio czytałam. Ze spuszczonym wzrokiem odpowiadam, że oprócz tych kilku lekkich artykulików w Porterze, to niewiele. Wiesz, to nieprawda. Czytam dużo siebie. Potrzebuję tego. Każdego dnia, potrzebuję na chwilę zastygnąć. Zaopiekować się najbardziej wszechmocnym elementem swojego istnienia – własnymi myślami. Doskonale wiem, czym mi grozi ich bagatelizowanie. Przetrenowałam, terapia skończona. I dopiero potem jestem gotowa chłonąć coś innego.
Należę do tej grupy osób, które regenerują się w izolacji, w zaciszu domowych pieleszy. Kontakt z ludźmi kosztuje mnie wiele energii. Muszę ją zakumulować, by jak najrozsądniej ją później wykorzystać. By wystarczyło. To świadomość powrotu do domu, tej kanapy i Stefana pod plecami, ratuje niejeden niedobry dzień. Dom oznacza regenerację.
Lubię być supernową. Ale jestem taką…na baterie. Muszę się codziennie podładować, by móc działać bez zarzutów. By być najlepszą wersją siebie.
photo via unsplash.com
Uściski dla Stefana :))
PolubieniePolubienie
Stefan się ucieszył 🙂
PolubieniePolubienie
Ostatnio rozmawialam z moim mezem na temat naszych charakterow. Oboje doszlismy do wniosku, ze kazde z nas jest zlepkiem ekstra- i introwertyzmu, moze z lekka przewaga ekstra:-), tyle ze kazdy z tych typow wlacza nam sie w innych sytuacjach. Ale oboje potrzebujemy tego samego co Ty – domu i mozliwosci pobycia z wlasnymi myslami. Mam nadzieje, ze weekend wlasnie doladowuje Twoje baterie na caly nowy tydzien:-)
Ps. Bywam u Ciebie regularnie, ale nigdy nie zdradzilam, ze ja tez pisze bloga. Gdybys miala ochote dowiedziec sie, co ze mnie za jedna, daj znac, podesle Ci zaproszenie. Nie czuj sie jednak w zaden sposob zobowiazana, pomyslalam tylko, ze skoro tak lubie tu zagladac, moze warto byloby sie przedstawic;-)
PolubieniePolubienie
Bardzo chętnie poczytam! Próbowałam Cię ‚zidentyfikować’ wcześniej przez Gravatara, ale mi się nie udało. Zaproszenie możesz wysłać na maila, który jest w zakładce conact 🙂
PolubieniePolubienie