Higiena związku powinna przewidywać dawkę samotności, tak jak witaminy przewiduje się w diecie. Dla wzmocnienia odporności. Dla długowieczności.
Codzienna dawka

Higiena związku powinna przewidywać dawkę samotności, tak jak witaminy przewiduje się w diecie. Dla wzmocnienia odporności. Dla długowieczności.
Wdech, wydech, wdech. Wyciągam się wygodnie na kanapie. Oddech zaczyna miarowo falować. Powieki trzymam lekko przymknięte, a pod łopatkami miękko układa się kanapa z Ikei. Odpoczynek.
Właśnie skończyłam 29 lat. Bum. Za rok przekroczę, rzekomo magiczną, trzydziestkę. Znów będę w tej dziwnej sytuacji, gdy zaliczać mnie będą do starszej grupy wiekowej, podczas gdy ja mentalnie znajdować się będę jeszcze poza nią. Przechodziłam przez to przy dwudziestce. Dopiero gdzieś w okolicy 25. urodzin zorientowałam się, że zaliczam się do grona dwudziestolatków. Do tej grupy młodych bogów, co podobno mogą wszystko.
Czasem potrzebuję, by mi ktoś powiedział, że będzie dobrze. Wziął za rękę i powiedział po prostu, że wszystko się w końcu ułoży. W trudnych chwilach poszukuję tych słów naiwnej otuchy, niczym spragniony wody wędrowiec.
Światła jupiterów zwrócone na mnie. Mobilizacja prostuje kręgosłup, wyostrza słuch, rozbudza koncentrację. 3, 2, 1. Rozpoczynam występ.
Znalazłam się w punkcie krytycznym. Nie starcza mi czasu na myślenie. A to najgorsze, co można samemu sobie zrobić.
Mówi się, że motywację trzeba znaleźć. Jakby rosła w lesie niczym grzyby po deszczu. Jakby można było ją złapać w garść tak jak poranną kawę na wynos.
No więc nie. To nieprawda. Ktoś was próbuje oszukać.
Wierzę w ludzi. Wierzę w ich potencjał, w ich zdolności, w ich dobre intencje. Wierzę w dobro. Jedyne w co nie wierzę, to w siebie. Zbyt wiele oddaję innym.
Siedzę przed komputerowym substytutem pustej kartki papieru. Miałam napisać post o akceptacji przeszłości, ale wczoraj przeczytałam podobny na innym blogu. Nie chcę już o tym pisać. To taki mój zgubny snobizm. Muszę być oryginalna. Nie chcę powtarzać tekstów na tematy, które już zostały poruszone. Wydaje mi się to wtórne i mało kreatywne. Nieciekawe. Poza tym, co ja mogę wnieść do dyskusji ponad to, co już zostało powiedziane? Jeszcze mi zarzucą, że ściągam od innych, nie mam własnego zdania.
Jestem próżna i ambitna. Mieszanka wybuchowa.
Nie mam porywającej osobowości. Pasuje do mnie określenie vanilla i nie uważam tego za potwarz. Niewiele było ekscesów w moim życiu, a te które się zdarzyły skrupulatnie wyryły się na ścianie wstydu mej pamięci. Nie przyciągam uwagi, nie krzyczę z tłumu. Przejdziesz i mnie nie zauważysz. Nigdy nie czułam się duszą towarzystwa. Owszem, mówię bez ogródek swoje zdanie, miewam rubaszne żarty, złośliwe komentarze, czasem rzucę bluzgiem. Jednak dopuszczonych do takiego poziomu poufałości ze mną jest niewielu. Rzadko daję się poznać od tej strony. Pisanie do was jest dla mnie wychodzeniem poza sferę komfortu, pewnego rodzaju walką z własnymi ograniczeniami.
Muszę zrobić obiad, muszę odnieść sukces, muszę im udowodnić, że potrafię, muszę posprzątać, muszę się z kimś spotkać, muszę cię lubić, muszę jej podziękować, muszę z nią pójść do kina, muszę robić wszystko najlepiej i muszę się wyróżniać, muszę być lepsza niż inni, muszę dobrze zarabiać, muszę żyć inaczej niż moi rodzice, muszę być cały czas zajęta, bo wylecę z obiegu, muszę być cały czas zadowolona, muszę napisać post, muszę znaleźć superpracę w tej pieprzonej Ameryce. Muszę muszę, muszę, muszę. Gówno prawda, nic nie muszę.
Mogę wszystko.