Na powierzchni mnie nie ma żadnych myśli. A jednak przeczuwam, że są. Skryły się gdzieś głęboko, podstępnie i wzbierają, i szykują przewrót. Za chwilę schwycą mnie za gardło i nie będzie już od nich ucieczki. Nauczona doświadczeniem, wiem, że muszę je z siebie wylać, inaczej całkowicie mnie zadławią. Nie będzie żadnego strumienia świadomości tylko rzeka fekaliów zalewających mój horyzont.
Potocznie się mówi, że myślenie nie boli. Nie wierzcie w to. Czasem sprawia ból większy niż depilacja woskiem, złamana ręka, wybite zęby (mówię z doświadczenia, serio). Boli, gdy decydujesz się na absolutną otwartość, a jednocześnie zderzasz się z tym szczującym alarmem nie mogę tak myśleć. Boli, bo pokonujesz w sobie ten rozstrój pomiędzy chcę a powinnam. Bo się okazuje, że powinnam i chcę mają inny mianownik i że nie da się w prosty sposób ich do siebie dodać i trzeba będzie z czegoś zrezygnować. Boli, bo już wiesz, że nie odpuścisz swojego chcę, ale jeszcze boisz się porzucić powinnam. Boisz się, bo to oznacza konfrontację z życiem. Poznanie pragnień większych niż dotychczas. Tak śmiałych, że przerażających i jednocześnie tak uwodzących, że ani myślisz się ich wyrzec.
Nie ma już powrotu do pluszowej strefy komfortu z której cię myślenie wyrwało. Nagle okazuje się, że ona wcale nie taka pluszowa i wcale niekomfortowa. Ta codzienność taka codzienna i wszystko tak bardzo na miejscu.
A jednak czujesz się wygodnie ze sobą, jesteś spełnieniem literackiej zasady trzech jedności. I to cię uszczęśliwia. I to cię uzależnia.
Już nie potrafisz inaczej. Znasz nagrody i konsekwencje. Wiesz, że myślenie wyzwala, dodaje skrzydeł, jest twoją pseudoefedryną, kofeiną, kokainą. Niemyślenie zostanie ukarane kolejną kupą gnoju, która będzie ci przeszkadzała iść dalej, żyć tak po prostu. Podstępny mózg, wie jak zagonić cię w kozi róg, jak cię zmusić, jak cię rzucić na kolana tak, byś musiał się z nich podnosić, odbierając przy okazji lekcję pokory. Nie będziesz go, smarkaczu, więcej ignorował.
Czasem trzeba się zmusić do myślenia. Tak zwyczajnie, w samoobronie. Tu nie działa szczęśliwa kumulacja. Czujesz tę kulę ognia w gardle i wiesz, że to wcale nie zatrucie pokarmowe. To nieprzetrawione myśli, które nie znalazły jeszcze swego ujścia. Krzyczą do ciebie z krtani, byś się nimi zajął. Zaopiekował jak przystało na troskliwego rodzica.
I czasem nie wiesz nawet, co to są za myśli. Leżysz na łóżku i starasz się je usłyszeć. Czekasz na nie, zapraszasz. I nadchodzą. W postaci spazmów. Albo jako natchnienie. Albo jako bunt. Wysłuchujesz je, prowadzisz dialog, wysuwasz kontrargumenty. Dobrze wiesz, że myśli też są czasem podstępne i wcale nieracjonalne. Wiesz doskonale, że myśl nie jest faktem, a jedynie wydarzeniem w twoim umyśle. Ostrzegali cię przed tym. Uczyli rozmowy jak niegdyś chodzenia. I już nie boisz się tych konwersacji. Jesteś odważnie szczery.
I wiesz co? Jesteś wolny.
Foto via unsplash.com
Ten wpis kojarzy mi się z moim tekstem, kiedyś, gdzieś tam napisanym. Wolność słowa, to bardzo cenna rzecz. Czasem jednak są takie momenty, gdy ktoś nami tak kieruje, że nie jesteśmy w stanie mówić własnym głosem. Do dziś mam jeszcze tiki nerwowe, po takim praniu mózgu, jednak uwalniam się. Otrzepuję się powoli z pyłu tego muru nad moimi myślami.
http://bemiko.piszecomysle.pl/2014/08/11/klatka/ – tutaj tekst jak było kiedyś, Ciężko się wychodzi z takiego stanu, ale tak jak mówisz, myślenie uzależnia, dlatego trudno się na nie wyłączyć. Dobrze też mieć przy sobie kogoś, kto nauczy Cię mówić głośno o swoich prawach i potrzebach, Pozdrawiam serdecznie. Beata.
PolubieniePolubienie