Niby staram się nie przejmować konwenansami, ale co zrobić? Czasem po prostu są one zaszyte gdzieś z tyłu głowy. Część z nich wyniosłam z domu, część z nich przylgnęła do mnie w okresie dorastania, jeszcze inne, trochę z przekory a trochę nie-wiem-dlaczego sama sobie wymyśliłam.
Chcąc nie chcąc, noszę w sobie jakieś wyobrażenie o tym, czego to nie wypada robić. Co jakiś czas jednak doznaję oświecenia, gdy dochodzi do mnie, że żyłam dotychczas z przekonaniem, które było mi kulą u nogi. Jest to o tyle dobre, że jak już mnie oświeci jak głupie było to moje przekonanie, wówczas staram się je zmienić lub zupełnie usunąć z osobistego katalogu opinii.
Przejdę jednak od ogółu do szczegółu. Ostatnio zdałam sobie sprawę z bardzo głupiej rzeczy, która jednak nieproszona siedziała mi w głowie i zatruwała radość tworzenia. Uświadomiłam sobie, że gdzieś w moim małym mózgu, nie wiem nawet kiedy, ukuło się przekonanie, że farbki, kolorowe długopisy i bazgranie w bullet journal są zbyt dziecinne dla osoby po trzydziestce. Że to dobre dla nastolatek. Albo dwudziestolatek, które poszukują swojej drogi, a spisywanie celów i planowanie tygodnia z dokładnością do każdej wizyty na siłowni ma im pomóc kontrolować strach przed nieznanym.
Owszem, muszę przyznać, że jak wyjmuję swoje mazaczki i gryzmolę szlaczki z zeszycie to widok trochę przypomina przedszkole. Ale skoro sprawia mi to radochę, to dlaczego miałabym jej sobie odmawiać? Skąd to poczucie wstydu i zażenowania? Że niby jestem za stara? Że powinnam dorosnąć, co dla części społeczeństwa oznacza stanie w garach i pieluchach? Bo, jak wiadomo, kobieta po trzydziestce to już powinna być stateczna i mieć bardziej dorosłe zainteresowania (jakieś pomysły, co to mogłoby być?)?
A tam. Chrzanić to.
Jedyną rzeczą, której nie wypada robić po trzydziestce to przejmować się konwenansami i opiniami innych.
I nie tylko po trzydziestce 😉
PolubieniePolubienie