Lubię podróżować. Nie tylko ze względu na walor poznawczy zwiedzanych miejsc czy kontakt z innymi kulturami i ludźmi. Niezależnie od celu, w opuszczaniu swojego domu i powrocie do niego jest coś odświeżającego i inspirującego.

Mówiąc o podróżowaniu mam na myśli bardziej drogę do celu i powrót do domu niż zwiedzanie konkretnych miejsc.
Droga do celu wyjazdu jest ekscytująca. Nie mogę doczekać się tego kiedy będę mogła zestawić swoje oczekiwania z rzeczywistością, przeżyć pierwsze zachwyty i rozczarowania, wyciągnąć wnioski dotyczące tego czy warto było inwestować pieniądze w zobaczenie akurat tego miejsca. Lubię niepewność, która towarzyszy mi w drodze. Czuję się wtedy jak dziecko czekające na upragniony prezent.
Jednak znacznie bardziej lubię drogę powrotną. Kiedy już wracam do domu nie mogę się doczekać własnego łóżka, prysznica, szafy, toalety. Wieczoru spędzonego przed telewizorem, w którym wiem, gdzie znaleźć ulubione kanały i obejrzeć powtórkę Anthony’ego Bourdain.
Tak naprawdę nie mogę się doczekać swojego codziennego życia, które wyjazdem zostało zaburzone.
Gdy urlop się kończy, wiele osób mówi, że nie chce wracać. A ja cieszę się z powrotu. Mam energię. Powrót do domu wyzwala we mnie chęć poprawy. Czuję się tak, jakbym zaczynała życie od nowa, dostawała kolejną szansę. To jest ekscytujące. Podróżowanie pozwala mi na nabranie dystansu do swoich działań. Życie trybem wyjazdowym pozwala zatęsknić za codziennością, mimo, że ta jest czasem nieznośna, zwłaszcza w obcym mieście, które trudno oswoić.
Na wakacjach wypoczywam, żyję inaczej niż na co dzień. Nie siedzę jak na szpilkach odliczając dni do powrotu. Nie zastanawiam się czy mieszkanie nie spłonęło i że po powrocie będzie góra prania. Wręcz przeciwnie, na wyjazdach jestem zrelaksowana, nie mam czasu myśleć, zaprzątać sobie głowy prozaicznymi sprawami. Ł. dba o to, by plan wycieczki był zapełniony. W tym czasie rzadko śledzę facebooka, maila i inne zakątki internetu. Ba, ja nawet mało czytam. W listopadzie spędziłam tydzień na rejsie po Karaibach. Nie było zasięgu, nie było internetu. Tylko my, drinki, delikatne bujanie fal, pływanie z delfinami. Wypoczęłam jak nigdy. A jednak cieszyłam się, gdy leciałam z powrotem do Filadelfii.
Zapał do powrotu jest dowodem na to, że się zregenerowałam, mam energię do działania.
Lubię podróżować, ale lubię też wracać. Jestem domatorką. Tęsknie do zapachu swojego mieszkania, nawet jeśli jest ono tylko domem tymczasowym.
Kilka tygodni temu popełniłam tekst o tym, że powoli zadomawiam się w Stanach i po czym to poznaję. Teraz widzę, że nie dopisałam jednego, ważnego punktu. W styczniu zwiedzaliśmy Waszyngton. Krótki, weekendowy wypad. Kiedy wracałam, cieszyłam się, że wracam do domu. Czuję, że to teraz moje miejsce. To prawda, jest to dom przejściowy. Za rok, za dwa prawdopodobnie będę gdzieś indziej. Jednak prawda jest też taka, że swoje życie mogę kształtować i dawać sobie kolejne szanse na poprawę nie mając nawet własnych naczyń. A dom jest tam, gdzie te szanse dostaję.
Powroty zawsze są fajne, czy to wspomnieniami, czy do miejsc, które kiedyś wiele dla nas znaczyły, czy jak piszesz właśnie do domu. Pozdrawiam serdecznie
PolubieniePolubienie
Z jekiegoś powodu WordPress zaklasyfikował Twój komentarz jako spam. Dopiero go zauważyłam!
A powroty, cóż. Powroty fajne są 🙂
PolubieniePolubienie