To, że jestem dalej od Was niż bliżej wcale nie ułatwia sprawy. Nadal mogę czytać i słuchać o tym, co się tam wyprawia. Zachodzę w głowę, co się z nami dzieje. Dlaczego dajemy się ponieść tej sile inercji, która pociągać może ze sobą już tylko destrukcję.
Martwię się o nas.
Już gdy wyjeżdżałam rok temu nie było różowo. Wiem, wiem. Powiecie, że przez wszystkie 25 lat transformacji nie było. Jednak nigdy tak jaskrawo nie kreśliły się linie podziałów społecznych. I to tych najtrudniejszych do załatania, bo światopoglądowych.
Martwię się o nas, gdy czytam o Chazanie, o nadinterpretacji deklaracji wiary, która doprowadza do ludzkich tragedii, o stawianiu praw kościelnych ponad prawem stanowionym w państwie świeckim. Do jasnej cholery. Martwię się o nas, gdy słyszę o pomysłach na penalizację edukacji seksualnej i zakazie uprawiania jogi. Martwi mnie, że w państwie świeckim jedzie się po instrukcje do proboszcza, zanim się samemu zdąży samodzielnie pomyśleć. Martwi mnie zacietrzewienie tych wszystkich narodowców, którzy palą tęczę na Placu Zbawiciela. Nie zapominajmy, że stamtąd nie tak daleko na Wiejską.
I gdy widzę wojującą Rafalalę na pogrzebie kotki, martwię się. Bo zidiocenie nie służy walce o równouprawnienie i tolerancję. Bo jak prawica, tak i lewica używa tych samych mechanizmów antagonizowania społeczeństwa. W imię dziwnie interpretowanego wyższego interesu odstawia szopki, które z edukacją i pozytywnym przekazem niewiele mają wspólnego. Tak jakby nikt nie odkrył tego, że samo szokowanie nie wnosi niczego, poza niechęcią.
Kiedy słyszę o nadchodzących wyborach, a widzę wciąż te same twarze, które widziałam, gdy uzyskałam prawa wyborcze tę dekadę temu, to nie pozostaje mi nic innego jak martwić się. Bo nie mam na kogo głosować, a chciałabym jednak czynnie korzystać z mych praw. Bo chciałabym mieć poczucie, że jakoś wpływam na ten swój kraj a nie tylko napycham kabzy prominentom. Bo chciałabym, żeby rządzący katalizowali dyskurs, a nie narzucali swój pogląd.
Najbardziej kochające się małżeństwo rozpadnie się, jeśli partnerzy nie będą ze sobą rozmawiać. Najlepszy projekt zostanie unicestwiony bez poprawnie prowadzonej komunikacji. Dialog jest podstawą. Nasze społeczeństwo potrzebuje współczesnego Forum Romanum. Tymczasem prasa, ta tak zwana czwarta władza, za bardzo uwierzyła w ów atrybut. Przestała być bezstronną platformą wymiany opinii, stała się ringiem. Jest arbitralna, jednostronna, bez misji społecznej. Forsuje to, co lepiej się sprzeda. Trzeba mieć w końcu jakieś priorytety.
Nie rozmawiamy więc ze sobą codziennie, tylko co jakiś czas wyrzucamy z siebie narosłą frustrację. A że krzyczymy jednocześnie, to efekt jest taki, jak w głuchym telefonie – coś usłyszeliśmy, coś przekręciliśmy, coś dopisaliśmy sami. Tworzy się nowa wersja prawdy. I już po minucie cyrkuluje w nas tym bardziej wiarygodna, bo przecież stworzona przez nas.
Martwię się, że nie mówisz do mnie o swojej wierze, że nie opowiadasz mi o swoim związku partnerskim. Martwi mnie, że pozwalamy naszym horyzontom myślowym zamykać się na cudowność odmienności drugiego człowieka. Martwi mnie, że już nie szukamy dialogu, tylko automatycznie stajemy do walki. Takie mamy ustawienia domyślne.
Mówmy do siebie, nie przeciwko sobie.