Biorąc pod uwagę fakt, że z moim mężem zaczęłam się spotykać dopiero po dwóch latach znajomości, to chyba nie powinnam się wypowiadać na temat miłości od pierwszego wejrzenia. A jednak wtrącę swoje pięć groszy, tyle, że nie o ludziach chcę mówić, a o miejscach. Bo w nich zakochuję się właśnie tak – w pierwszej minucie spotkania. Albo nie zakochuję się w ogóle.
Prawdziwa kawiarnia pachnie dla mnie świeżo paloną kawą. Najlepiej mocną, aromatyczną, ale o niskiej kwasowości. Słychać w niej szum młynka, obijanie się szklaneczek espresso o siebie i to zdecydowane stuk – stuk, którym barista oczyszcza kolbę filtra. Ludzie pochyleni ku sobie przy stolikach, szmer rozmów lekko przytłumiony muzyką. Nikt się nie spieszy, wszyscy skupieni na rozmowie, sporadycznie ktoś wybiegnie z papierowym kubkiem na wynos, ktoś energicznie klika na klawiaturze swojego laptopa, ktoś czyta gazetę. Coś się niby dzieje, krajobraz się zmienia, tej pary pod oknem już nie ma, a jednak czuję, że czas się na chwilę zatrzymał. Przez te kilka chwil nie muszę nic. Piję kawę i choć ten log out od świata trwa jedynie 15 minut to wiem, że znalazłam swoje miejsce. Będę wracać.
W restauracjach, nieco inaczej, lubię gwar, śmiech i krzątających się kelnerów. To muszą być takie miejsca, gdzie pachnie gotowaniem, marynatami, sosami, ziołami. Lubię odgłosy garnków podskakujących na gazie, wrzucanych na rozgrzaną patelnię ingrediencji i odkorkowywanych butelek wina. Radość z jedzenia krąży gdzieś w powietrzu, miesza się z parującymi na talerzach daniami, wdychana jest wraz z powietrzem. Być może dlatego tak bardzo lubię włoskie i greckie knajpy (choć równie dobrze może być to wynik mojej miłości do makaronów, mięsa i sera). Wyczuwa się tu pasję do gotowania, ale także pasję do życia. Ten restauracyjny rozgardiasz ma zapach rozmarynu. Zostaję z takim miejscem na zawsze.
Atmosferę miejsca tworzą zapachy, które w nim królują. To w nich się najpierw zakochuję. Lubię jak pachnie kawą albo pieczonym mięsiwem, albo farbą drukarską i papierem, albo świeżą, chrupiącą bagietką i croissantami. Nie ufam miejscom w których nie ma żadnego zapachu. To tak, jakby nie było w nich życia. W poszukiwaniu miejsc idealnych jestem jak kret. Widzę nosem.
Czuję ekscytację na myśl o zapachach miejsc już mi znanych i bliskich. Wiem, jak pachnie Karma na Placu Zbawiciela o 8.00 rano i restauracja Kotłownia na Suzina. Lubię tę pewność, że zawsze będę się tam czuła jak u siebie. Czasem jednak potrzebuję odmiany, nowego romansu. Poszukuję przestrzeni, w których, zaraz po przekroczeniu progu, wstrząśnie mną dreszcz zachwytu, a zmysł powonienia dozna orgazmu. Raz usidlony pozostaje wierny na długo. To ten moment, gdy się rozstrzyga – jak w wyliczance – kocha, nie kocha. Zmysły krzyczą spazmatyczne tak! tak! tak! Są jak Meg Ryan w pewnej słynnej scenie z Kiedy Harry poznał Sally.
Zapach jest obietnicą przyjemności. Takich drobnych rozkoszy, których szukam w życiu. Najlepiej, jak są tuż za rogiem.
photo via: morgufile.com
Ja tez uwielbiam klimatyczne miejsca oraz ich zapachy. I uwielbiam odkrywac nowe. Bardzo sugestywnie o tym wszystkim piszesz. Weszlam tu ot tak, przypadkiem, ale na pewno bede Cie odwiedzac. Pozdrawiam!
PolubieniePolubienie
To bardzo miłe! Dzięki! I zapraszam po więcej 🙂
PolubieniePolubienie