Nie należę do osób, które na przełomie roku spisują listę postanowień. Wydaje mi się ona mało przydatna i jest raczej powodem późniejszego rozgoryczenia niż tryumfu. Może dlatego, że ulegam pokusie i chcę zmieniać wszystko o 180 stopni, najlepiej od razu. Zresztą, nie jestem przecież w tym osamotniona. Często poddajemy się presji postanowień noworocznych spisywanych na szybko, bez refleksji, w stylu wszystko albo nic. Zakładamy, że tyle rzeczy na raz musi się nam udać: nowa praca, świetna figura, naprawiony związek, zaplanowany egzotyczny urlop. My też, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, mamy stać się inni, lepsi, bardziej obowiązkowi, mniej samolubni, bardziej spontaniczni. Wszystko musi być lepiej, bo tak postanawiamy. Ale tak jak szybko sobie obiecujemy, tak samo szybko odpuszczamy. Może nawet nie tyle, że odpuszczamy – zapominamy. Lista dynda na lodówce lub egzystuje nie niepokojona w kalendarzu, za kilka dni przestanie nam mówić cokolwiek, zaczniemy zastanawiać się co nas pchnęło do takich, a nie innych postanowień.
Zniechęcona brakiem rezultatów nie robiłam żadnej listy od trzech czy czterech lat. Nie uważałam tego, za coś istotnego. Jednak kilka dni temu, w dniu moich 28 urodzin, po prostu poczułam, że potrzebuję zrobić listę zadań na najbliższy rok, by odnaleźć kurs, odzyskać sterowność w swoim życiu. Pisałam już, że przetraciłam 2 lata. Nie chcę już uronić ani chwili więcej. Szkoda mi zmarnowanego czasu, ale nie chcę żyć w żalu do siebie. Chcę się rozwijać, chcę być zawsze czymś zajęta. Lista mi w tym pomogła. Wyznaczyłam bardzo konkretne cele i teraz czuję się lepiej i bezpieczniej. To dobre ćwiczenie na sprawczość (którą niektórzy, tak jak ja, muszą w sobie budować od podstaw) – bardzo konkretne cele, mierzalne w systemie 0-1, które w następne urodziny będę mogła jednoznacznie ocenić. Byłam ze sobą szczera, przez kilka godzina pozwoliłam mojej głowie myśleć i analizować tylko i wyłącznie siebie, zderzać marzenia z realiami, zderzać plany z czasem, który mam na ich wykonanie. Poczułam więź z samą sobą. Dowartościowałam się. To najlepszy prezent jaki mogłam sobie zrobić na urodziny. Wam też polecam.
Nadal pozostaję przeciwniczką postanowień noworocznych, spisywanych naprędce, pod naciskiem, bez głębszej refleksji nad swoimi faktycznymi potrzebami. Ale patrząc z perspektywy czasu uważam, że brak jakiejkolwiek listy, planu na najbliższy czas nie był dobrym pomysłem. Tworzona w faktycznym skupieniu, wypływająca głęboko z naszych pragnień i potrzeb, a nie z konieczności wyznaczanej jakąś datą przełomu roku jest doskonałym bodźcem do samorozwoju. Już sam fakt, że separujemy się na chwilę od zewnętrznego świata, poświęcamy czas swoim marzeniom i krążącym od dawna, skutecznie dotychczas zagłuszanym myślom, jest dobre. Skupienie na sobie sprawia, że łatwiej odkryć kierunek w którym chce się zmierzać. Być może uwidoczni się gdzieś między wierszami, nie dosłownie, może nie będzie dostrzegalny od razu. Ale będziemy o krok bliżej do spełnienia.
Nigdy nie bawiłam się w postanowienia noworoczne, bo dla mnie nowy rok nie jest żadnym punktem przełomowym. Często jednak tworzyłam plan działania na rok akademicki, na rok, od daty urodzin, po zakończeniu związku. Od kilku lat mam wyznaczony jeden cel na daleką przyszłość, dwa, trzy, które chciałabym zrealizować w ciągu najbliższych 2,3 lat. I im bliżej teraźniejszości tym celów więcej. Oczywiście takich, które potrzebują mniejszych nakładów energii i czasu. Ale przynajmniej wiem do czego dążę. Nawet jeśli większość nie wyjdzie, to jednak jakiś tam cel zostanie osiągnięty. I będę z tego dumna.
Już jestem.
Życzę dużo wytrwałości i powodzenia w osiąganiu celów 😉
PolubieniePolubienie
Dzięki! I Tobie też tego życzę 🙂
PolubieniePolubienie