Prawdziwa wiosna rozpoczyna się burzą.
Krople dudnią o dachy, pioruny rozłupują glebę. Ziemia i Niebo ścierają się w namiętnym pocałunku wyładowań elektrycznych. Patrzę na to ze strachem. Grzmoty, jeden po drugim, walą zaciekle na oślep. Błyski i trzaski kilka metrów od domu. Podrywam się z krzesła. Brak prądu. Kolacja przy świeczkach, choć zero w tym romantyzmu.
Jestem jednak pełna nadziei. Wiem, jak będą wyglądały kolejne dni. Dziadek mawiał, że po wiosennej burzy ziemia się rozbudza i od tego momentu wszystko dzieje się błyskawicznie. Drzewa zielenieją, zboża rosną wzwyż, pszczoły zaczynają uganiać się za nektarem. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko ożywa, kwitnie, śpiewa i rośnie.
Powietrze po burzy pachnie mokrą ziemią. I wyczekiwaniem. Wypatruję wybuchu zieleni, której nadejście zapowiedziały pioruny. Myślę sobie, że te pioruny są jak werble. Stopniują napięcie. Czekam więc cierpliwie.
Burza jest zawsze zapowiedzią czegoś dobrego.
Nie bój się jej.
Po burzy nadchodzi wiosna. Kwitną bzy.
foto: Thoughts Blender
miejsce: San Francisco, maj 2014
Mimo słońca przeżywam burzę. Wewnętrzną. Grzmoty, pioruny… wszystko na raz.
Ale wiem, że przyjdzie wiosna.
Przecież cały czas nadchodzi. 😉
Magdalena.
PolubieniePolubienie