Książki kupuję wiedziona instynktem. Węszę zapach farby drukarskiej i świeżo zapisanego papieru. Zawsze otwieram pierwszą stronę i zaczynam czytać. I gdy momentalnie wtapiam się w krajobraz nakreślonych słów, a emocje zaczynają buzować, już wiem, że znalazłam to, czego szukałam. Obietnicę niepowtarzalnej podróży.
W książkach zakochuję się impulsywnie. Od pierwszego zdania, daję się porwać jakiejś nieokiełznanej namiętności, pasji, owej obietnicy spędzenia kilku ekscytujących chwil.
Pamięć podpowiada mi, że rozwinęłam ten sposób literackiej selekcji, gdy mama zapisała mnie do miejskiej biblioteki. Stary budynek z czerwonej cegły był moją Mekką. Nieprzebrane źródło woluminów, mnóstwo pierwszych zdań i decyzji czy wyruszać w podróż z daną książką, czy wybrać jednak inną. To tam, między regałami, dokonałam pierwszych, bardzo infantylnych, młodzieńczych odkryć. Natknęłam się na Pana Samochodzika, Zapach rumianku, Idę Sierpniową i całą masę literatury młodzieżowej.
Do tej pory, mimo licznych rozczarowań, po każdą kolejną książkę sięgam ze słodką naiwnością i nadzieją. Pielęgnuję w sobie miłość do pierwszych zdań, pierwszych wrażeń i pierwszych obietnic. Z niegasnącym zapałem odkrywcy i ryzykanta kupuję książki, wiedziona jedynie impulsem. Lubię po powrocie z księgarni do domu, rzucić wszystko i kontynuować czytanie. Obiad się przecież sam zrobi.
To dzięki tej ciekawości poznałam Rozmowę w Katedrze i Jesień Patriarchy, Heban i Wieże z Kamienia, Nieznośną lekkość bytu i Wściekłość i dumę, Ości i Złego. To między innymi dlatego kocham poezję Herberta i Szymborskiej. Od pierwszych wyrazów, ich wiersze otumaniają trafnością sądów. Każde słowo waży.
I też z tego samego powodu nie polubiłam między innymi Stu lat samotności, Łaskawych i Rzeźni numer pięć. Vonnegut napisał swoją książkę w świetny sposób, a ja przygarnęłam sobie nawet powiedzonko narratora (So it goes). A mimo to, przez nie wciągający początek, mój odbiór tej książki jest niższy, niżby na to faktycznie zasługiwała. Nie umiem inaczej. Rzadko zmieniam opinię.
Ostatnio rozpoczęłam lekturę monumentalnej sagi rodu, napisanej przez Orianę Fallaci. Kapelusz cały w czereśniach dostałam w prezencie i czekał na swój czas niemal dwa lata. Zupełnie nie wiem dlaczego. Może te ponad 800 stron tekstu skutecznie mnie zniechęcało do rozpoczęcia literackiej podróży? Wiem jednak, że gdybym przeczytałam pierwsze zdanie od razu, przed odstawieniem na półkę, książka byłaby już dawno przeczytana. Pierwsze kilka wersów, później stron, a jeszcze później podrozdziałów zupełnie mnie pochłonęły i odseparowały od pozaksiążkowej rzeczywistości. A wszystko przez te kilka początkowych zdań. Zauważcie, że Fallaci mówi tutaj o sobie w czasie przeszłym. Książka została wydana już po śmierci autorki i czytając te słowa, odnosiłam wrażenie, że przemawia do mnie zza grobu. Przyjemnie mroczne doznanie.
Kiedy oto przyszłość stała się krótka i przelatywała mi przez palce nieuchronnie jak przesypujący się w klepsydrze piasek, często zdarzało mi się rozmyślać o mojej przeszłości – szukać w niej odpowiedzi, z którymi wypadałoby umrzeć. Dlaczego się urodziłam, dlaczego żyłam, kto lub co ułożyło mozaikę postaci, która od zamierzchłych lat była moim Ja. Dobrze wiedziałam, rzecz jasna, że pytanie dlaczego-się-urodziłem zadawały już sobie, i to na próżno, miliardy ludzkich istnień, że odpowiedź na nie jest częścią tajemnicy, która nazywa się Życiem. I jeśli chciałabym udać, że ją znalazłam, to musiałabym odwołać się do idei Boga. Tego wybiegu nigdy nie rozumiałam i nie stosowałam.
photo: unsplash.com
PS. Oriana Fallaci miała dość specyficzne, mało popularne jako na swoje czasy, poglądy na temat dialogu międzykulturowego w Europie, bezgranicznej tolerancji i szacunku do innych kręgów religijno – kulturowych, a także asymilacji społeczności imigranckich. Po wydarzeniach w Paryżu, mogę się założyć, że przewraca się w grobie i wrzeszczy A nie mówiłam!?
Ciekawy sposób na znalezienie interesującej lektury. Też kieruję się impulsem, ale ja znów do książki nie zaglądam. Nie czytam fragmentów umieszczanych w Internecie ani tym bardziej gdzieś w książce. Po prostu wiedziona instynktem, który niestety czasem zawodzi, biorę książkę, przyglądam się jej, jej okładce, czasem przeczytam opis z tyłu. Nie za dużo, tyle by choć w minimalnym stopniu zobaczyć o czym jest książka. I jeśli książka nie daje mi o sobie zapomnieć, biorę ją. Bo jakżeby inaczej!
PolubieniePolubienie
Do pewnego momentu wybierałam książki w taki sposób jak robisz to Ty, czasem tylko pod wpływem zauroczenia okładką. Ale od jakiegoś czasu czytam ostatnie zdanie i na jego podstawie podejmuję decyzję: bierzemy czy nie bierzemy. Jak dotąd ta metoda prawdza się bardzo dobrze, trafiają do mnie same interesujące historie. 🙂
PolubieniePolubienie
Też pamiętam moje wędrówki do pierwszej biblioteki, też z Mamą. Limit wypożyczeń pięć sztuk, ale dla mnie panie bibliotekarki robiły wyjątek widząc, że mają do czynienia z ciężkim przypadkiem. Po powrocie również rzucałam się na łóżko i nic mnie już nie obchodziło. Teraz dużo rzadziej mi się zdarza do tego stopnia pogrążyć w lekturze. Nie wiem dlaczego. A książki wybieram często z polecenia – znajomych czy osób publicznych, których zdanie cenię. Zachęcają mnie też recenzje książek (czy filmów) zamieszczane w Polityce – jeśli coś mnie tam zaintryguje, wypożyczam książkę (oglądam film), rzadziej kupuję. Rzadko zdarza mi się skusić na lekturę książki, o której nigdy wcześniej nie słyszałam, po prostu za długa jest lista tych, które chciałabym przeczytać i na niespodzianki zwykle nie wystarcza mi czasu.
PolubieniePolubienie
Ja też mam listę książek, które chciałabym przeczytać. W sumie to nawet dwie:) zazwyczaj zapominam o nich, gdy jestem w ksiegarni. Choć faktycznie, zazwyczaj siegam na półkę, po ksiazki autorów, o których coś slyszałam lub których już czytałam.
PolubieniePolubienie