Nelson Madela powiedział kiedyś: It always seems impossible until it’s done. To zdanie zapisałam sobie w notatniku wielkimi literami. Nazwijcie mnie naiwną, ale chcę wierzyć, że naprawdę mało jest rzeczy nieosiągalnych.

Fot. Thoughts Blender
Kiedy niemal dekadę temu wybierałam uczelnię, nawet nie pomyślałam, że mogłabym zdawać na studia do Warszawy. Odsuwałam od siebie tę myśl, bo wydawało mi się, że w stolicy sobie nie poradzę. Ja, dziewczę z małej miejscowości, zagubię się gdzieś w miejskiej dżungli. Wsiądę nie w ten tramwaj, przez braki budżetowe żywić się będę najtańszymi konserwami i okaże się, że odpadnę po pierwszym roku. Rozpoczęłam studia w Gdyni. Los chciał, że dwa lata później, dość przypadkowo, pojawiłam się w Warszawie na jeden dzień. Odtąd wiedziałam już, że chcę zostać.
Przełamałam strach. Niepewność się gdzieś ulotniła. Zaczęłam oddychać tym miastem, być nim. Stałam się jedną z fal w jego nurcie. Dokończyłam tutaj studia, połączyłam je z pracą, dodatkowo realizowałam wiele projektów studenckich i zaangażowałam się w działalność pisma, które jest teraz jednym z najważniejszych, liberalnych magazynów w Polsce. Dałam radę. Czuję dumę.
Piszę to dlatego, że są sprawy, rzeczy, miejsca, sytuacje o których nie myślimy, że mogą się wydarzyć. Wydają się tak niezwykłe, wspaniałe, odległe, że aż nierealne i nierealizowalne. Odpuszczamy je, bo wydają się być zbyt wielkie jak na nasze możliwości. Nie staramy się ich dokonać, bo wychodzimy z założenia, że są one niedokonywalne. Przynajmniej nie dla nas.
Granice wiary w siebie zamykają horyzont naszych pragnień. Poza nim znajdują się rzeczy o których nawet nie próbujemy marzyć. Nie podejmujemy ryzyka włączenia ich na listę spraw do zrealizowania. Nie dopuszczamy ich do głosu. Zamykamy je w ciemnej komórce, a kluczyk wyrzucamy daleko w morze.
Mogłabym w tym miejscu wykpić się sloganem: miej odwagę marzyć. A jednak to nie o odwagę chodzi. Tu chodzi o przyzwolenie. O otwartość na to, czego się pragnie. Twoje marzenia same w sobie nie mają ograniczeń. Ty nim jesteś. Codziennie, niemal automatycznie, dokonujesz preselekcji. Coś wydaje ci się realne i osiągalne a coś nie. Przy czym owo wydaje się jest tutaj kluczem do całego rozwiązania. Swoje siły i zdolności mierzysz miarą wiary we własne możliwości. Im mniejsza ta wiara, tym i pragnienia na które sobie pozwalasz skromniejsze. I większy rozdźwięk między tym o czym marzysz, a tym o czym marzyć sobie nie pozwalasz.
Tak naprawdę nie ma rzeczy zbyt wielkich, zbyt odległych, zbyt nieosiągalnych, byś nie mógł o nich marzyć, byś nie podejmował prób ich osiągnięcia. Mierz wysoko. Patrz daleko. Wierz głęboko.
Dream big.
Ha! Piszę dziś o tym samym! 🙂
http://gdybymbylaktorem.pl/2014/08/11/naiwnosc/
PolubieniePolubienie
Może i ja skończę kiedyś w swojej wymarzonej dżungli 🙂
PolubieniePolubienie
Z Tarzanem? 🙂
PolubieniePolubienie
Piekny post. Ja od lat, kazdego dnia ucze sie marzyc odrobine odwazniej niz wczoraj. Dzieki temu doswiadczam rzeczy I sytuacji, ktore kiedys mi sie nawet nie snily, a u swego boku mam kogos, kto mnie motywuje I inspiruje do dzialania nawet wtedy, kiedy jest trudno. Nie godze sie na nude I bylejakosc. I mam jeszcze w zanadrzu troche tych marzen:-) Cudowne jest to zdjecie z delfinami.
PolubieniePolubienie
Worek marzeń to dobra rzecz jest.
A zdjęcie z delfinem jest moim ulubionym. Wisi na honorowym miejscu na lodówce 🙂
PolubieniePolubienie