Możecie przeczytać ten post. Zignorować go. Zostawić na później. Przesłać znajomym. Dodać do ulubionych. Zgłosić do administratora. Przeczytać tylko pierwszy akapit. Możesz zrobić z nim co chcesz. Tylko najpierw się zastanów, co.
Czy was też denerwuje, gdy osoba, która stoi przed wami w kolejce w kawiarni nie potrafi się zdecydować? Latte, cappuccino, mocha czy macchiato. Mleko sojowe, zwykłe czy migdałowe. Pełnotłuste czy odtłuszczone. Syrop orzechowy, karmelowy, miętowy czy bez. Może muffin do tego? Na miejscu czy na wynos…
Kartą czy gotówką?
Jeden napój a mnóstwo mikrodecyzji do podjęcia. Stoją ci ludzie w kolejce zdezorientowani i niezdecydowani. Oszołomieni spektrum możliwości. Których w gruncie rzeczy nie potrzebują.
Bombarduje się nas ze wszech stron koniecznością wyboru. Nie jest to nic odkrywczego, wiem. Wystarczy obejrzeć ten materiał na TED sprzed 10 lat. Nieograniczoność opcji poraża. Paradoksalnie, paraliżuje człowieka. Zasiewa w nim wątpliwość i niepewność. Bo co, jeśli wersja, którą się wybierze, okaże się niewystarczająca? Mnogość możliwości prowadzi do nieumiejętności docenienia dokonanej selekcji. Zawsze gdzieś tam na zewnątrz, znajduje się coś lepszego. Albo przynajmniej tak się wydaje.
Im bardziej o tym myślę, tym mniej się dziwię potrzebie minimalizmu, którą przecież coraz więcej z nas w sobie odkrywa. Tym mniej podnoszę brew, gdy słyszę, że Mark Zuckerberg nosi codziennie taki sam szary podkoszulek, by ograniczyć liczbę niepotrzebnych decyzji. Wierzę, że takie podejście uwalnia sporą część potencjału naszego umysłu. Brak konieczności dokonywania setek narzucanych nam codziennie wyborów, daje poczucie większej kontroli nad własnym życiem. Daje poczucie sterowności.
Ale mam też inny wniosek. Kilka tygodni temu próbowałam znaleźć zwykły, czarny, dopasowany golf. Wykonany z dobrej jakości, naturalnych materiałów. Przejrzałam oferty różnych sklepów. I owszem – znalazłam wiele golfów. Czerwone, żółte, zielone. Cienkie, pod żakiet albo oversize. Ze wstawkami ze sztucznej skóry. Z kołnierzem szalowym albo tylko takim krótkim, niczym stójka. Mieszanka poliestru i akrylu, czasem bawełna. Niby miałam wiele różnych produktów do wyboru, ale żaden z nich nie spełnił moich oczekiwań.
Coraz częściej szukamy na oślep, wybierając po omacku, jedynie z tego, co wpadnie nam w ręce lub do głowy. Nie mamy własnego pomysłu, nie zadajemy sobie pytań o własne potrzeby, nie definiujemy tego, czego szukamy. A gdy już to zrobimy, gdy wyznaczymy kryteria i będziemy się ich trzymać, to okaże się, że pole manewru jest znacznie ograniczone. Albo, że nie ma go w ogóle. Tak sobie myślę, że choć teoretycznie mamy wiele możliwości, to jednocześnie są one często ograniczone do opcji, które ktoś nam podsuwa. Nasz wybór nie jest w pełni suwerenny, jest po prostu wyciągnięciem jednej karty z talii dawno już ustalonych kart.
Coraz rzadziej kreujemy świadomie swoją rzeczywistość. Coraz bardziej miękko obstajemy przy swoich oczekiwaniach, gdy poszukujemy maksimum. Zbyt łatwo przychodzi nam zdawanie się na przypadek i dryfowanie w rzeczywistości zaprogramowanej przez kogoś innego.
photo via kaboompics.com
Genialne. Zwykle – w takich codziennych sytuacjach – staram się nie rozmyślać za dużo, o takich wyborach, bo one naprawdę nie mają znaczenia. Batonik orzechowy, czy gorzka czekolada. Nprawdę – who cares? Chociaż równocześnie sama się zastanawiam, jak smakuje nowa, zimowa kawa w Starbucksie i czy jest może lepsze od karmelowego latte. Ale nie daję się zwariować! 😀
Mnie najbardziej irytuje, kiedy opowiadam o czymś co sobie kupiłam, gdzie pojechałam i słyszę pytanie „kto Ci to polecił?”. Niektórym ciężko sobie uzmysłowić, że sama tego chciałam i nie potrzebowałam czyjeś opinii, żeby podjąć decyzje.
Pozdrawiam! 🙂
PolubieniePolubienie
O, to ciekawe z tym ‚kto polecil’. Jeszcze się z nim nie spotkałam. Ale jak się spotkam, to będę odpowiadać: sama sobie polecilam 🙂
PolubieniePolubienie