Życie a dzieło sztuki

życie, poczucie sensu, poszukiwanie sensu

Lubię ekscytację związaną z podróżą. Ten niepokój, który buzuje we mnie od momentu jej rozpoczęcia. Kumuluje się i w końcu rozlewa strumieniem przyjemności, gdy docieram na miejsce. Lubię zachwycać się nowym, pozwalać sobie na zauroczenie się od pierwszego wejrzenia. Czasem wolę jednak powroty do domu. Herbatę zaparzoną we własnym kubku, sen w pościeli przesiąkniętej twoim i moim zapachem.

Lubię nieśpiesznie dotykać swego ciała. Ugniatać policzki, głaskać brwi i szyję, masować uda, rozcierać stopy. Lubię jego dłoń ma mojej skórze. Czasami wolę jednak przemknąć przed lustrem niezauważona, jakbym nie miała ciała.

Lubię zapach szalotek smażonych na oleju kokosowym. I smak cytrusowego sorbetu, szczypiącego w koniuszek języka. Czasem lubię na słodko a czasem na słono.

Lubię, gdy ciepły ocean łaskocze mnie w stopy, gdy słońce grzeje w kark, omiata piersi i talię. Ale bywa także, że wolę ciszę czterech ścian, dotyk koca, nieistnienie zewnętrznego świata.

Lubię atmosferę oczekiwania. Niepewność, której nic nie jest w stanie zbalansować. Spontaniczność reakcji i rezultatów. Radość z niespodziewanego. I bywa także wprost przeciwnie. Poszukuję poczucia trwałości. Ciągłości moich wyborów, niezmienności sensu.

Tak, lubię odczuwać skrajności.

Lubię po prostu odczuwać świat.

I może na tym to wszystko polega? Może niepotrzebnie torturujemy się tym poszukiwaniem sensu, jakiejś głębi, znaczenia. Przez pół życia próbujemy siebie zdefiniować, zapanować na swoim umysłem i emocjami. Ułożyć je w logiczną całość. Przez drugie pół czujemy się przegrani, że nie udało nam się tego dokonać. Może poszukujemy odpowiedzi na pytanie, którego nie ma sensu zadawać. Bo co, jeśli życie odbywa się tylko na powierzchni? Pełza po strukturze, bez żadnego większego celu?

Może chodzi jedynie (i aż!) o zbieranie doznań? Zarówno tych najprostszych, powtarzalnych codziennie jak i tych jedynych w swoim rodzaju? Może chodzi o to, by pozostawać wciąż gotowym na nowe i tej gotowości uczyć kolejne pokolenie? Na korzystaniu ze swoich zmysłów jak z pędzli malarskich? Na ekspresyjnym malowaniu nimi obrazu na płótnie, które zgódźmy się nazywać naszym życiem. Te ślady farby, te kleksy rozbryzgane po całej powierzchni, staną się kiedyś tym, co na końcu będziemy obserwować, analizować i interpretować na nowo. Może nasze życie ma przypominać bardziej prace Pollocka niż DaVinci?

Odpowiadając na ostatnie pytanie, warto sobie uzmysłowić, ile dziś kosztują dzieła Amerykanina.

 photo via kaboompics.com

2 myśli na temat “Życie a dzieło sztuki

  1. Pięknie napisane. Celem jest bycie tutaj, gdzie jestem, głową i ciałem. Może to jest właśnie ta głębia i znaczenie – ta powierzchnia, a nie to, co pod nią? Może pod nią nic nie ma, a my grzebiemy, szukamy i nie zauważamy tego, co naprawdę, tej jedynej rzeczywistości? Bo wydaje nam się płytka i nieważna? A ona po prostu jest jaka jest, bezprzymiotnikowa.

    Polubienie

Dodaj komentarz